Znasz to: buszujesz po Internecie, przeglądasz kolejne teksty o rozwoju, produktywności i „lifehackach”. chcesz wiedzieć, jak ulepszyć siebie i swoje życie. Szukasz wskazówek, jak osiągnąć sukces. Trików, które pozwolą Ci być efektywniejszym i prostych sztuczek zwiększających produktywność. Sekretu, jak mieć więcej czasu wolnego. Szukasz motywacji. A pod spodem wciąż czujesz znużenie, bo ile można czytać w kółko te same rady? To nie dlatego, że nie potrafisz czytać między wierszami. Problem leży w samym radzeniu - w tym, jak ono działa na nas psychologicznie i relacyjnie.
Po pierwsze: radzenie odbiera autorstwo. Kiedy ktoś mówi „powinnaś…”, „wystarczy, że…”, pojawia się wrażenie, że rozwiązanie ma przyjść z zewnątrz. To uruchamia reaktancję (wewnętrzny opór przed kontrolą) i/lub wstyd („czemu jeszcze tego nie robię?”). Zamiast sprawczości mamy próbę spełnienia cudzego scenariusza. Paradoksalnie — im bardziej kategoryczna rada, tym mniejsza szansa, że ją wdrożysz.
Po drugie: porady ignorują kontekst. „Notuj”, „planuj”, „prowadź dziennik” brzmią sensownie, dopóki nie zderzą się z czyimś rytmem dnia, obciążeniem, temperamentem. Ogólnik działa jak ubranie „one size”: na mało kogo leży dobrze. Bez uwzględnienia twoich zasobów i ograniczeń rada staje się paliwem do porównań, a nie do zmiany.
Po trzecie: porady mylą wiedzę z działaniem. Czytanie o zmianie daje krótką nagrodę („zrobiłam coś dla siebie”), ale nie włącza mechaniki wdrażania: konkretu „kiedy, gdzie, jak długo, z czym to połączę”. Dlatego po setnym artykule nadal nic się nie zmienia — bo brakuje małego, jasno zdefiniowanego pierwszego kroku w realnych warunkach.
Po czwarte: radzenie bywa formą uników. To łatwiej „dać radę”, niż realnie być obok kogoś w jego trudnościach. Łatwiej kliknąć kolejny tekst, niż usiąść z własnym dyskomfortem i zrobić choćby coś małego. Porada wtedy irytuje, bo pod spodem słyszysz: „twoje tempo jest niewłaściwe, ruszaj się szybciej”. A może nie o tempo tu chodzi, tylko o uznanie, gdzie naprawdę jesteś, co realnie mozesz i czego potrzebujesz.
Po piąte: poradnictwo masowe produkuje przesyt. Kiedy tysiąc razy przeczytasz to samo, mózg przestaje reagować. To naturalny efekt habituacji: im więcej bodźców bez działania, tym mniejsza wrażliwość na kolejne „złote myśli”. Pojawia się cynizm („wiem, ale…”) i złość („nie działa!”). I słusznie, bo sama informacja nie zmienia nawyku.
Co z tego wynika? Nie chodzi o to, by nigdy nie słuchać podpowiedzi. Chodzi o zmianę trybu z radzenia na towarzyszenie i eksperyment. Zamiast „zrób X”, zaproszenie brzmi: „co z tego jest dla ciebie możliwe dziś?”, „w jakich warunkach to by zadziałało?”, „jaki byłby najmniejszy krok, po którym poznasz, że to ma sens?”. Zamiast stać się kolejną osobą, która „naprawia ci życie”, lepiej stworzyć warunki, w których twoje rozwiązanie może urosnąć: jasny powód, minimalny początek, realny czas, jedna sytuacja testowa i informacja zwrotna jutro.
Dlatego porady tak często irytują: są głośniejsze niż twoje realia i szybsze niż twoja gotowość. Pomoc (prawdziwa pomoc!) zaczyna się tam, gdzie wraca twoje autorstwo. Nie kolejny trik, tylko twoja decyzja w twoim rytmie. A na „buszowanie po Internecie” jest prosta przeciwwaga: jeden artykuł mniej - jeden mały eksperyment więcej.
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz